piątek, 15 marca 2013

Zupa krem szparagowa

Aby sprawić sobie przyjemność po 3 dniach ciężkiego, zakrawającego na obłożne, chorowania, przespaniu około 48 godzin non stop oraz po dniu, w którym jak to mówią nie wiesz jak się nazywasz, więc dobrze, że w mailach chociaż w stopce automatycznie nazwisko się pojawia, należy:
  1. zdobyć czyli kupić ręczny blender do robienia zup kremów
  2. zrobić zupę krem z serii "zupy kremy na chłodne wieczory"
Punkt pierwszy zrealizowałam niezwłocznie po wyjściu z pracy. Nie było to łatwe, bo różnych różnistych owych blenderów na rynku jest sporo, ale decydująca była jak zawsze cena owego i funkcjonalność. Mój, bo już go mam, ma jeszcze dwie dodatkowe funkcje, więc ubijając już białka na pianę nie będę mogła cytować, iż "najlepsza maszyna to Zośka i Maryna" bo mam już automat do tej czynności.
A punkt drugi zrealizowałam niezwłocznie po przyjściu do domu, biorąc do rąk swych własnych dwóch oraz garnka sztuk jeden następujące składowe:
  • dwa słoiczki szparagów
  • dwie łyżki stołowe mąki (zasada: ile słoiczków szparagów tyle łyżek mąki)
  • dwa rosołki w kostce
  • jedną śmietanę 18 %
  • troszkę cukru czyli tzw. szczyptę do smaku aby jak to mówią mistrzowie kuchni: przełamać gorycz szparagów
Należy ten rosołek w kostce rozpuścić w 1 litrze wody i zagotować. Do wody ze szparagów wrzucamy zręcznym i zwinnym ruchem mąkę, którą mieszamy starannie. I kiedy rosołek na wolnym ogniu się pyrkocze to wlewamy tę zasmażkę. Potem szparagi a na samym końcu śmietanę i cukier do smaku naszego. I moim nowym ale "przefantastycznym" blenderem robię z tego zupę krem. Ale można i nie robić. Jak kto woli...

I to wszystko po to, by poczuć się jak w rodzinnym domu, bo zupka, to kolejny smak z dzieciństwa, który nam przygotowywała mama.
A jeśli mowa o szparagach to przypomina mi się z naszego rodzinnego ogrodu skorzonera, którą tato hodował a niewiele osób wie co to jest, a to bardzo do szparagów warzywo podobne zwane również wężymordem lub czarnym korzeniem. Będąc uczennicą 4 klasy szkoły podstawowej na jakowyś dzień warzywa przyniosłam skorzonerę i tak już zostało... Wszyscy na mnie "skorzonerka" mówili. Wtedy mnie to trochę wkurzało a dziś wspominam z rozrzewnieniem i łezką w oku ckliwą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz